Światowe Dni Młodzieży Sydney 2008


W 1985 roku Ojciec Święty Jan Paweł II pisze List Apostolski do młodych z okazji ONZ-towskiego Miedzynarodowego Roku Młodzieży oraz ogłasza ustanowienie Światowych Dni Młodzieży. Do Rzymu przybywa 350 000 młodych z całego świata. Odtąd każdego roku spotyka się w Rzymie z młodzieżą w Niedzielę Palmową zaś co dwa – trzy lata w innym wyznaczonym przez niego miejscu na kuli ziemskiej.
Te papieskie spotkania w wymiarze międzynarodowym stały się największym festiwalem młodzieżowym na świecie. Dotąd odbyły się: w Rzymie, Buones Aires, Santiago de Compostela, Czestochowie, Denver, Manilii, Paryżu, Toronto i Kolonii gromadzac setki tysięcy a nawet miliony młodych pielgrzymów.
Od 15 do 20 lipca 2008 roku Światowe Dni Młodzieży odbyły się w Sydney, w Australii.

sobota, 26 kwietnia 2008

Kościół w Australii

Światowe Dni Młodzieży, które odbędą się w tym roku w Sydney, będą wsparciem dla katolicyzmu w Australii, borykającego się z wieloma kłopotami - pisze Rzeczpospolita.

Brakuje nam duchowości – mówiąc to ks. John Fowles prezentuje w Hoxton Park pod Sydney czteroosobowy lekki samolot Jabiru J 400. W maju Skrzydłami Anioła, bo taką dał mu nazwę, zamierza oblecieć całą Australię. Liczy, że w czasie tej podróży zbierze milion dolarów na pomoc dla Timoru Wschodniego – najbliższego sąsiada Australii i jednego z najbiedniejszych państw świata.



Z tych pieniędzy ks. Fowles zamierza sfinansować też podróż dziesięciu młodych osób z Timoru Wschodniego na Światowe Dni Młodzieży, które w lipcu odbędą się w Sydney. Kiedy w maju 2008 roku ruszy w liczącą 7000 kilometrów trasę ze swoim programem „Fly Away to Heaven”, symbole Światowych Dni Młodzieży – krzyż i ikona Matki Bożej – będą prawie u kresu swej rocznej podróży po Australii. Zakończy się ona 17 lipca, gdy krzyż i ikona wpłyną do portu razem z Benedyktem XVI.


Bp Christopher Toohey, ordynariusz diecezji Wilcannia-Forbes, przyznaje, że dla Kościoła w Australii, w którym nie ma tradycji pielgrzymowania, owa podróż po kraju symboli ŚDM i duchowe przygotowania do spotkania młodych z Benedyktem XVI są co najmniej tak samo ważne, a może nawet ważniejsze, jak wydarzenie, jakim są Światowe Dni Młodzieży.

Katolicy są wciąż największą grupą religijną w Australii – stanowią 26 proc. mieszkańców (ponad 5 mln), ale liczba chrześcijan w ostatnich kilku latach zmniejszyła się z 71 do 64 proc. Najszybciej rozwijają się Kościoły niechrześcijańskie z powodu dużej liczby imigrantów z Azji. Jednak to również katolikom z Chin, Wietnamu, Filipin tutejszy Kościół katolicki zawdzięcza względną stabilność. Widać to choćby podczas mszy dla studentów w kościele pw. św. Franciszka w Melbourne – większość uczestników to młodzi Chińczycy.

Problemem Kościoła w Australii jest spadek praktyk religijnych – tylko 13 proc. katolików uczestniczy w niedzielnej mszy. Coraz rzadziej przyjmowane są sakramenty, od lat spada liczba powołań kapłańskich, wrasta natomiast średnia wieku księży – ok. 60 lat. W Australii istnieje jeden z najsilniejszych na świecie ruch księży na rzecz zniesienia celibatu, wspierany przez kilku tamtejszych biskupów. Niejeden z Kościołów lokalnych mógłby natomiast pozazdrościć dobrej sieci szkół katolickich, w których uczy się 20 proc. australijskich dzieci, rozwiniętej pomocy socjalnej i charytatywnej, aktywnego laikatu.

– Jesteśmy pośrodku między silnym katolicyzmem w USA a słabszym w Europie. Jesteśmy częścią kultury zachodniej ze wszystkimi jej wpływami – mówi kardynał George Pell, arcybiskup diecezji Sydney. –Te wpływy to rocznie ok. 90 tysięcy aborcji, 60 – 70 proc. młodych Australijczyków żyjących bez ślubu. Kardynał Pell z uwagi na swoje zdecydowane poglądy na tematy moralne, które wyraża w debatach publicznych (ostatnio występuje ostro przeciw propozycji legalizacji związków homoseksualnych) nikogo nie pozostawia obojętnym; wzbudza niechęć albo aplauz.

Na trasie wędrówki prawie czterometrowego krzyża i ikony znalazła się również diecezja Wilcannia-Forbes w Nowej Południowej Walii. Diecezję o powierzchni porównywalnej z Francją zamieszkuje 30 tysięcy katolików (to 29 proc. jej mieszkańców). 20 parafii o obszarach trudnych do wyobrażenia dla europejskiego katolika obsługuje zaledwie 15 księży. Ich liczba byłaby jeszcze mniejsza, gdyby nie pomoc z zewnątrz – dwóch Polaków, Niemca, Afrykańczyka.




Dla ks. Paula Clarka przemierzenie 200 kilometrów do Wilcannii, by odprawić mszę i zaraz wrócić do Broken Hill, nie jest już żadnym wyzwaniem. W 20–tysięcznym Broken Hill, położonym 1200 km od Sydney, krzyż ŚDM zatrzymał się na dwa dni. Kiedy w 1883 roku Charles Rasp odkrył tu najbogatsze na świecie złoża rudy srebra, ołowiu i cynku, ściągnęli za nim poszukiwacze szybkich fortun i życiowych uciech. Dzisiaj w tym górniczym mieście żyje się spokojnie, a o dawnych czasach przypominają jedno- i dwukondygnacyjne hotele z przełomu XIX – XX wieku z koronkowymi metalowymi balustradami przy głównej, szerokiej ulicy Argent. Zamiast poszukiwaczy przygód żyje tu dzisiaj wielu artystów, których przyciągnął niepowtarzalny klimat australijskiego interrioru.

Kiedy przyjechał tu krzyż ŚDM, na głównym skwerze miasta zebrało się ledwie kilkaset osób. Następnego poranka na modlitwę przy krzyżu wniesionym na oddalonym o kilka kilometrów od miasta wzgórzu Living Desert Sculptures z 14 kamiennymi rzeźbami przyszło kilkadziesiąt osób. O dwie godziny jazdy samochodem stąd jest Wilcannia, gdzie też na krótko zatrzymały się symbole ŚDM. 200 kilometrów szosą, bez napotkania żadnej miejscowości, z jednym zajazdem przy drodze.

Wilcannia na brzegu rzeki Darling czasy swej świetności, gdy nazywano ją Królową Miast Zachodu, dawno ma już za sobą. Na początku ubiegłego stulecia była trzecim co wielkości portem rzecznym w Australii. Dzisiaj nie ma tu nawet samodzielnej parafii. Raz w miesiącu przyjeżdża ksiądz, by odprawić mszę. 700 mieszkańców miasteczka to głównie ludność tubylcza Barkindji, wśród której duże wpływy ma Zgromadzenie Boga, jeden z wielu aktywnych w Australii Kościołów zielonoświątkowców.

Na głównym placu miasta kilkadziesiąt osób przyszło przywitać symbole ŚDM. Kilkuletnie czarnowłose dzieci, o ciemnej skórze śpiewają w języku Barkindji i po angielsku: „My pochodzimy z tego kraju i jesteśmy z tego dumni. Jesteśmy Barkindji”. Piosenki nauczyły je białe nauczycielki i siostry ze zgromadzenia św. Teresy, które prowadzą tu katolicką szkołę. Bp Toohey zaprasza do krzyża, by dotknąć go, objąć. Procesja przechodzi przez dym z palonych liści eukaliptusa. Siwowłosy Barkindji podsyca płomień, aby dym, jak nauczyli go przodkowie, skutecznie odstraszył złe duchy. Dorośli z rezerwą podchodzą do krzyża. Chrześcijaństwo, przywiezione przez białych osadników, którzy zmienili historię ich kraju, liczy dla nich 200 lat, gdy kultura Aborygenów ma ponad 40 000 lat. Kiedy w 1770 roku Cook „odkrył” Australię żyło tu ponad 700 tysięcy Aborygenów rozbitych na kilkaset plemion. Dzisiaj jest ich 460 tysięcy. Po okresie walk, ucisku, przymusowej asymilacji (łącznie z zabieraniem matkom dzieci do adopcji w białych rodzinach, co działo się jeszcze w latach 60.), dopiero 40 lat temu, w 1967 roku Aborygenom przyznano prawa obywatelskie. Pozwolono na kultywowanie własnej kultury, języka. W Wilcannii języka Barkindji uczy Murray Butcher, któremu przekazali go dziadkowie.

– Uczymy się nie tylko języka, ale także np. gotowania naszych potraw. Kultywujemy nasz rodzinny system matriarchalny – Murray Butcher traktuje to jak swoją misję.

Ale jest i ciemniejsza strona medalu. Barkindji wydają się nie być zainteresowani uczeniem się własnego języka ani w ogóle edukacją. Wysokie bezrobocie, alkoholizm, narkomania, przemoc w rodzinach, wczesne macierzyństwo – to smutna rzeczywistość w życiu Aborygenów, znanych turystom głównie ze świętej czerwonej góry Uluru, bumerangów i wydającego pulsujący dźwięk instrumentu didgeridoo. Pełna integracja Aborygenów ze społeczeństwem australijskim nie udaje się pomimo wielu rządowych programów, pomocy Kościoła i organizacji pozarządowych.

„Na drodze pojednania między białymi Australijczykami a ludnością tubylczą jest jeszcze wiele do zrobienia” – napisał w październiku Benedykt XVI w liście z okazji 20. rocznicy wizyty wśród Aborygenów Jana Pawła II, który jako pierwszy na świecie uznał ich za samodzielny naród. Tutejszy Kościół przeprosił też za błędy, jakie uczynił wobec Aborygenów w przeszłości. Benedykt XVI wezwał, by zrobili to inni: „Niech przyznanie się do prawdy otworzy drogę do trwałego pojednania, które dokona się w procesie uzdrawiania poprzez wzajemne przebaczenie, niezbędny element pokoju”.

Były premier John Howard przez lata odmawiał, tłumacząc, że dzisiejsi Australijczycy nie są winni bezprawia w przeszłości. Zrobił to dopiero Kevin Rudd, nowy premier i Lider Partii Pracy, który w lutym na specjalnej sesji parlamentu przeprosił Aborygenów za zło dokonane w przeszłości. Kościół w Australii nawołuje, by za tym krokiem poszły następne działania, by poprawić jakość życia tej grupy ludności.

Podróż symboli ŚDM przez tereny Aborygenów jest także zaproszeniem rdzennych mieszkańców Australii do udziału w Światowych Dniach Młodzieży. I chociaż do ich rozpoczęcia zostało nieco ponad cztery miesiące, nie wiadomo jak wielu – poza grupą śpiewaczek z plemienia Tiwi, które zaśpiewają dla papieża – z niego skorzysta.

W Biurze ŚDM w Sydney zarejestrowano na razie 125 tysięcy młodych ze 165 krajów świata i 50 tysięcy Australijczyków, których liczba prawdopodobnie wzrośnie do 100 tys. Organizatorzy tryskający optymizmem i pewnością, że są przygotowani na wszystkie niespodzianki, szacują, że we mszy z papieżem 20 lipca 2008 roku weźmie udział pół miliona osób. Zdaniem kardynała Pella to będzie wydarzenie ważniejsze od igrzysk olimpijskich. – Młodzi ludzie przyjadą tu nie na spotkanie wielokulturowe, imprezę sportową, ale jako pielgrzymi.

Kardynał wie, że Światowe Dni Młodzieży jako jednorazowe wydarzenie nie rozwiążą wszystkich problemów tutejszego Kościoła, który powinien stać się bardziej misyjny, a jego młodzi wyznawcy – ewangelizatorami w swoich środowiskach.

– Mamy nadzieję, że młodym pomogą w tym Światowe Dni Młodzieży – mówi kardynał Pell.

– Pomogą one też znaleźć nam nowe sposoby przeżywania wiary – dodaje bp Toohey.

Brak komentarzy: