Transmitowana na cały świat Droga Krzyżowa podczas Światowych Dni Młodzieży w Sydney będzie miała tylko osiem stacji. Dlaczego? By zminimalizować ryzyko wzmocnienia antysemickich resentymentów. Przyznaję, tym razem opadły mi ręce.
Nie mam oczywiście nic przeciwko temu, by nabożeństwo, w którym rozważa się Mękę Pańską miało 8 czy 18 stacji. Przyjęta dziś powszechnie liczba 14 stacji Drogi Krzyżowej to owoc długiego procesu rozwoju tego nabożeństwa, ale przecież nie jedynie słuszna możliwość. Znalazłyby się też inne szczegóły męki Zbawiciela, które można by rozważać – np. drwiny wobec Jezusa, nawrócenie łotra, czy testament z krzyża. Martwi mnie powód, dla którego zdecydowano się ograniczyć liczbę stacji. Uważam, że to dmuchanie na zimne.
Męka Pańska została w Ewangeliach opisana w ten sposób, że winnymi śmierci Jezusa są zarówno Żydzi, jak i Rzymianie; spadkobiercy obietnicy danej przez jedynego prawdziwego Boga Abrahamowi oraz poganie, skazani na szukanie Go po omacku. Pokazuje to, że wszyscy, bez wyjątku, ponoszą winę za śmierć Jezusa. Tyle że jedni działali w zaślepieniu niechęci wobec Jezusa, drudzy kierując się małodusznością. Kiedy z historii męki Jezusa wyrzuca się Żydów, nie tylko fałszuje się prawdę, ale tworzy też teologiczny potworek.
Kościół to Izrael, który uwierzył, że Jezus jest Chrystusem, czyli oczekiwanym Mesjaszem; to Izrael, który w krwi Chrystusa zawarł z Bogiem zapowiadane przez proroków nowe i wieczne przymierze. Zbawcze orędzie Jezusa było skierowane w pierwszym rzędzie do Żydów. Kiedy jednak lud wybrany Go nie przyjął, do Kościoła przyszli poganie, których Ozeasz pięknie nazywał „nie ludem”. Myśli te legły u podstaw teologii tak wielkich nowotestamentalnych dzieł, jak Dzieje Apostolskie czy List do Rzymian. Pomijanie prawdy o tym, że Jezus „przyszedł do swojej własności, a swoi go nie przyjęli” czyni z Niego tylko założyciela nowej religii, a nie, jak jest w istocie, tego, który wypełnił Stary Testament…
Usunięcie z męki Jezusa wszystkiego, co w negatywnym świetle przedstawia rolę Żydów to w gruncie rzeczy pomniejszenie ich roli w historii zbawienia. Przecież my, nieżydzi, wszystko temu narodowi zawdzięczamy. To temu narodowi zostały przekazane Boże obietnice. To przez ten naród otrzymują błogosławieństwo wszystkie ludy ziemi - jak obiecał Bóg Abrahamowi. Nawet jeśli odrzucenie Jezusa była winą Izraela, to przecież dla całego świata stałą się to winą błogosławioną. Dzięki temu każdy z nas w pewnym sensie jest Żydem, jest potomkiem Abrahama. Paradoksalnie, pomniejszanie roli Izraela w śmierci Jezusa to marginalizowanie znaczenia tego narodu. Nie ma bowiem żadnego powodu, by traktować go inaczej, z większą atencją, niż Persów, Arabów Ormian czy Greków. To w gruncie rzeczy niedźwiedzia przysługa wobec tego wyjątkowego narodu.
Mam wrażenie, że w protestach niektórych środowisk żydowskich przeciwko wymowie katolickiej Drogi Krzyżowej czy liturgii nie chodzi o możliwość wzbudzenia antysemityzmu. Dla tej sprawy dużo więcej złego robią relacje z tego, co dzieje się dziś w Izraelu. Przecież kilkumetrowy, betonowy mur, którym zamyka się Palestyńczyków na ich ziemiach, na pewno robi na współczesnych znacznie gorsze wrażenie, niż historia sprzed dwóch tysięcy lat. Chodzi raczej o dalszy ciąg sporu Izraela z Jezusem i pierwszymi, którzy Mu uwierzyli; o to, czy Mistrz z Nazaretu był obiecanym Mesjaszem, czy też nie. Dla tych, którzy go odrzucili, wygodniej jest pozbawić Go żydowskich korzeni. Nie trzeba sobie wtedy zaprzątać głowy szukaniem odpowiedzi na pytanie, czy spełnił zapowiedzi proroków, czy nie. Staje się człowiekiem znikąd. A takim zwodzicielem nie trzeba się przejmować…
Andrzej Macura
wiara.pl
wtorek, 3 czerwca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz